Krytyki Politycznej Przewodnik Lewicy — Idee, Daty i Fakty, Pytania i Odpowiedzi

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna

BARDZO PROSIMY O DRUKOWANIE DWUSTRONNE! :)

PAŃSTWO I GOSPODARKA

PYTANIA I ODPOWIEDZI

Czy prawdą jest, że wysokie podatki mają wpływ na poziom bezrobocia i wzrost gospodarczy?

Prawie wszystkie badania empiryczne wykazują brak związku między stopą podatkową a wzrostem gospodarczym i poziomem bezrobocia. Ten rzekomy związek to tylko neoliberalny mit, korzystny dla ludzi o wysokich dochodach, którzy finansują prawicowe think tanki, a w niektórych krajach (np. w USA) także współfinansują wybory. Istnieje zresztą bardzo twardy dowód na brak związku między poziomem podatków i bezrobociem. Dania i Szwecja mają najwyższe podatki na świecie, a jednak na koniec lutego 2007 roku bezrobocie w Danii wynosiło 3,4%, a w Szwecji — 4,8% (dla porównania: w całej Unii bezrobocie wynosiło wówczas 7,3%). W dodatku Dania i Szwecja mają bardzo wysoki, przekraczający 70%, współczynnik aktywności zawodowej, a więc stosunek liczby zatrudnionych do łącznej liczby osób w wieku produkcyjnym. W Polsce współczynnik ten jest szokująco niski: nieznacznie przekracza 50%, co jest wyjątkowym marnotrawstwem społecznym. Szwecja ma też wyjątkowo wysoki procent pracujących w wieku 55-64 lat: dla kobiet jest on najwyższy na świecie (67%), dla mężczyzn (75%) — na drugim miejscu, po Japonii.

Nie trzeba niczego wiedzieć o ekonomii, aby rozumieć, jakim obciążeniem finansów są przedwczesne emerytury i renty chorobowe. Na tak wysoki odsetek pracujących w wieku 55-64 lata decydujący wpływ ma potęga szwedzkich związków zawodowych i bardzo silna ochrona starszego pracownika. Mierzony w cenach stałych wzrost PKB w Szwecji w latach 1997-2005 był wyższy niż unijna średnia i tylko minimalnie (o 0,2%) niższy niż w USA.

Jeszcze bardziej pouczające jest porównanie dynamiki wzrostu gospodarki szwedzkiej i amerykańskiej w ostatnich 60 latach. Okaże się wówczas, że w latach 1945-70 Szwecja miała znacznie wyższy wzrost PKB niż USA, a później zbliżony do amerykańskiego. Tak więc dwa kraje: o najniższym (USA) i najwyższym (Szwecja) poziomie redystrybucji PKB miały prawie identyczne stopy wzrostu PKB. Przy czym Szwecja ma jednocześnie wyjątkowo rozbudowany sektor publiczny — w 2006 roku pracowało w nim aż 31% wszystkichosób zatrudnionych.

Zatwardziały zwolennik modelu amerykańskiego mógłby w tym momencie powiedzieć, że i tak lepiej jest żyć w USA, gdyż PKB per capita (na głowę) jest tam wyższy od szwedzkiego. Argument ten staje się jednak mniej przekonujący, gdy uwzględnimy fakt, że większość Amerykanów ma zaledwie dwa tygodnie płatnego urlopu, a wszyscy pracujący Szwedzi — minimum pięć tygodni. Ponadto PKB per capita wcale nie odzwierciedla jakości życia mieszkańców. W rankingach HDI (Human Development Index) — czyli zbior- czego indeksu jakości życia — państwa skandynawskie od lat wyprzedzają Stany Zjednoczone. W roku 2006 na pierwszym miejscu znalazła się Norwegia, na drugim — Islandia, na piątym — Szwecja, a USA — ma miejscu ósmym.

Czy nadmierna rozbudowa szwedzkiego państwa dobrobytu nie doprowadziła do kryzysu w początku lat 90. i dużego wzrostu bezrobocia? I czy obecne, niskie bezrobocie w Szwecji nie wynika z tego, że państwo dobrobytu zostało ograniczone?

W ekonomii przyjmuje się wprawdzie, że najlepsze wyniki gospodarowania są równoznaczne z możliwie najwyższym poziomem konsumpcji, ale już od czasu Iana Little z Oxford University, pioniera badań nad welfare economics (ekonomią dobrobytu), wiadomo, że przyjęcie poziomu konsumpcji jako miary dobrobytu jest wielkim uproszczeniem, często wprawdzie stosowanym, ale jako „zło konieczne”.

Gospodarka Szwecji zaczęła przeżywać trudności już w końcu lat 80., gdy wraz z silną obniżką cen ropy (1986) zaczęła się fala spekulacji nieruchomościami. Równocześnie, akurat w okresie tej wyjątkowej prosperity, przeprowadzono deregulację sektora finansowego, co pociągnęło za sobą ekspansję kredytową. Osiągające wielkie zyski z eksportu szwedzkie koncerny przemysłowe zaczęły zakładać własne firmy finansowe na wzór amerykańskiego GE Capital Bank. Nagle wszyscy zaczęli oferować kredyty: Electrolux, Ericsson, Volvo, IKEA. Szwedzkie banki, zmuszone do nagłej konkurencji z nowymi domami finansowymi, porzuciły swoją strategię minimalizacji ryzyka i też zaczęły łowić kredytobiorców za wszelką cenę. Nawet salowe czy kasjerki w supermarketach zasypywane były ofertami kredytu konsumpcyjnego (a więc bez zabezpieczenia) do miliona koron.

Kryzys szwedzki rozpoczął się dokładnie 25 września 1990, gdy bankructwo ogłosił niewielki, mało znany dom finansowy Nyckeln. Zapoczątkowało to efekt domina. Zdarzało się, że jednego dnia bankrutowały dwie-trzy firmy z sektora finansowego, zachwiane zostały wszystkie duże banki szwedzkie z wyjątkiem Handelsbanken, a rząd musiał stworzyć specjalne bankowe „pogotowie ratunkowe” (pomoc dla banków kosztowała szwedzkich podatników 35 miliardów koron). Równocześnie zaczęła się ucieczka od szwedzkiej korony, w czym przodowały wielkie szwedzkie koncerny. Choć ówczesny szef banku centralnego (Riksbanken) Bengt Dennis okresowo podniósł rentę krótkoterminową do niespotykanej wysokości 500%, sztywnego kursu nie udało się utrzymać i korona „popłynęła” 19 listopada 1992.

Nikt nie neguje, że szwedzki sektor publiczny był mało efektywny: na transfery wydawano aż 34,8 proc PKB (najwyższy procent na świecie), ale pod względem wysokości kwot wypłacanych klientom mierzonych siłą nabywczą Szwecja była dopiero na czwartym miejscu w Unii. Jednak twierdzenie, że kryzys szwedzki związany był z „rozdęciem” welfare state jest po prostu kłamstwem. Peter Lindert pokazał w swojej pracy Growing Public (2004), jak cynicznie neoliberałowie wykorzystywali kryzys szwedzki w anglosaskiej prasie biznesowej. Nie można też powiedzieć, że ograniczono welfare state. Wprowadzono pewne konieczne korekty — np. dzień karencyjny w ubezpieczeniu chorobowym (za pierwszy dzień choroby nie dostaje się ani grosza, ale też przez pierwszy tydzień nie potrzeba zwolnienia lekarskiego), a obecny rząd nieco obniżył stawkę ubezpieczenia od bezrobocia — ale i tak poziom świadczeń daleko przekracza np. brytyjski.

Czy prawdą jest, że zbyt wysokie płace minimalne mają wpływ na wzrost bezrobocia?

Należy wpierw ustalić, co rozumiemy pod pojęciem „wysokie płace minimalne”. Mechaniczne porównywanie, zwłaszcza przez dziennikarzy, płac minimalnych w liczbach bezwzględnych nie ma sensu. Nikt nie twierdzi chyba, że w bardzo produktywnej gospodarce państw skandynawskich pracownik ma otrzymywać taką samą płacę, co pracownik w gospodarce polskiej o znacznie niższej produktywności.

Najczęściej za płacę niską uznaje się pobory niższe niż dwie trzecie średniego wynagrodzenia osoby pracującej w pełnym wymiarze godzin. Jest więc to pojęcie leżące bardzo blisko definicji ubóstwa (poniżej 60% dochodu średniego). W Szwecji taką niską płacę otrzymuje 6% zatrudnionych, w USA — 24%. Badania dotyczące wpływu niskich płac na poziom zatrudnienia dotyczyły głównie USA. Studia porównawcze są o tyle utrudnione, że np. w Szwecji nie ma jednej, gwarantowanej przez prawo płacy minimalnej, jest ona różna dla różnych branż.

Jednak ekonomiści wcale nie są zgodni, że wysokie płace minimalne wpływają negatywnie na zatrudnienie. W Szwecji bezrobocie jest szczególnie wysokie wśród imigrantów, stanowiących 12% ludności, ale każdy, kto choć pobieżnie zajmował się rynkiem pracy, wie, że wśród imigrantów są grupy ludzi niezatrudnialnych, którzy nie otrzymaliby pracy, nawet gdyby zgodzili się pracować bez wynagrodzenia. Wynika to chociażby z charakteru dzisiejszej gospodarki, z jej bardzo silnym wymogiem tzw. kompetencji socjalnej.

Czy firma prywatna jest zawsze bardziej efektywna od firmy państwowej?

Z punktu widzenia formy własności wyróżniamy trzy rodzaje firm: prywatne, publiczne (państwowe, samorządowe) i społeczne (należące do sektora nazywanego économie sociale, jego pełnoprawne uznanie w Unii przeforsował francuski premier Michel Rocard). Istnieje wiele przykładów firm państwowych osiągających świetne wyniki (np. Fortum Oyi, Telia-Sonera AB). Także niektóre kooperatywy przynoszą swoim właścicielom wielkie zyski. Przykładem może być Arla Foods, której właścicielami jest ponad 10 tysięcy duńskich i szwedzkich farmerów-mleczarzy, daje ona pracę 20 tysiącom osób. Innym przykładem świetnej firmy spółdzielczej jest duńsko-szwedzko-norweski Coop Norden (27 tysięcy zatrudnionych, 1100 sklepów spożywczych, którym nie zagrażają żadne prywatne supermarkety).

Warto pamiętać, że z faktu, iż konkretna firma prywatna jest efektywniejsza od publicznej, bynajmniej nie wynika, że np. świadczy lepsze usługi. Nikt na świecie nie zakłada firmy w celach charytatywnych. Gdy w Szwecji firmy prywatne zaczęły na zlecenie wielu gmin prowadzić domy opieki i domy starców — zaczynając swoją działalność od redukcji personelu — doszło do wielu niewiarygodnych skandali (odwodnienia pensjonariuszy, odleżyny, drastyczne obcięcie zajęć ruchowych). Firmom prywatnym raczej nie należy powierzać usług, gdy klienci są bezbronni: dzieci, starcy, upośledzeni umysłowo, więźniowie, zwierzęta itd.

Czy mobilność siły roboczej jest zawsze korzystna dla gospodarki i jak ją osiągnąć?

Jak zwykle w ekonomii, odpowiedź nie jest jednoznaczna. W USA liczba osób pracujących w jednym miejscu krócej niż rok wynosi 25% wszystkich zatrudnionych (w Szwecji 15%, co zresztą odpowiada średniej unijnej), a liczba zatrudnionych dłużej niż 10 lat w jednym miejscu — 24% (w Szwecji — 40%). Jednak w USA mamy do czynienia z mobilnością, która nie może występować w Szwecji. Elektryk amerykański może zmienić miejsce pracy, pragnąc wyższej pensji; elektryk szwedzki takiej motywacji mieć nie może, gdyż jego pobory określa układ zbiorowy, wynagrodzenie będzie więc takie samo w każdym miejscu pracy.

Z punktu widzenia korzyści gospodarczych interesujące jest przede wszystkim przechodzenie z pra- cy mniej do bardziej produktywnej. Wiele studiów — np. M. Pries & R. Rogerson, Hiring Policies. Labor Market Institutions, and Labor Market Flows (2004) — wykazuje, że ta najważniejsza mobilność wcale nie jest znacząco wyższa w USA niż w „starej Unii”. W roku 2006 powstały w Unii trzy miliony nowych miejsc pracy.

Dłuższy okres zatrudnienia umożliwia firmie inwestowanie w pracownika, podwyższanie jego kwalifikacji, sprzyja też opanowaniu specyficznych dla danego przedsiębiorstwa procedur i korporacyjnej kultury. Wytwarza także lojalność wobec firmy; używając terminologii amerykańskiego socjologa Richarda Sennetta, przemienia kontrakt zatrudnienia z transakcji w relację. Istnieją badania (np. Auer, Berg & Coulibaly) potwierdzające intuicyjną tezę, że dłuższy czas zatrudnienia zwiększa produktywność. Generalnie uznaje się jednak, że mobilność siły roboczej jest korzystna dla gospodarki. Oczywiście nie jest to proste dla samych zainteresowanych. Wyobraźmy sobie, że elektryk zatrudniony w szwedzkiej miejscowości Sveg (2700 mieszkańców) traci pracę. Bez najmniejszego trudu może dostać nową w Sztokholmie, gdzie bezrobocie wynosi zaledwie 2,8% i w wielu branżach odczuwa się brak pracowników. Jednak pracę w Sztokholmie musi także dostać jego żona. Ponadto w Sveg elektryk ten mieszka w willi, spłaca kredyt, a więc musi porozumieć się z bankiem. W Sztokholmie on i jego rodzina będą mieszkać w zwykłym mieszkaniu, w najlepszym wypadku — w domku szeregowym. W Szwecji łatwo można wynająć taki domek albo mieszkanie. Gdzie jednak miałby mieszkać polski robotnik, gdyby miał możliwość przeprowadzki „za pracą” do większego miasta?

Göran Brulin, profesor ekonomiki i organizacji przemysłu z elitarnej KTH (Królewska Wyższa Szkoła Techniczna w Sztokholmie) twierdzi, że oprócz zabezpieczeń socjalnych mobilność polegająca na przechodzeniu z pracy mniej do bardziej produktywnej wymaga jeszcze dodatkowych warunków. Wszyscy pracobiorcy powinni mieć prawo do podwyższania swoich kwalifikacji. Dziś w Szwecji mają je bądź bezrobotni (dla których biura pośrednictwa pracy kupują przeróżne — często długie i kosztowne — kursy), bądź zatrudnieni na wyższych, urzędniczych stanowiskach, objęci silnym układem zbiorowym swojej branży. Wielokrotnie wysuwany był projekt stworzenia indywidualnego konta kształceniowego, na którym — podobnie jak składki emerytalne — gromadzone byłyby składki pracobiorców i część opłat, które ponoszą ich pracodawcy. Na pewno zmniejszyłoby to dzisiejsze wydatki z ubezpieczeń od bezrobocia oraz koszty przedwczesnych emerytur i rent. Każdy pracobiorca miałby prawo sam decydować, w jakim momencie swojego życia zdecyduje się na podwyższanie bądź rozszerzanie spektrum swoich kwalifikacji.

Czy w wypadku decyzji przenoszenia produkcji do kraju niższych płac interwencja państwa jest możliwa i może być skuteczna?

Oczywiście, że może być skuteczna. Obniżanie kosztów produkcji nie jest jedynym czynnikiem wpływającym na decyzję kierownictwa danej firmy. Przykładem może być należąca do General Motors fabryka Saab Automobile w Trollhättan w Szwecji. W roku 1990 pracowało tam 10 tys. osób i produkowało 90 tys. samochodów rocznie. Dziś pracują tam 4 tys. osób (z czego 2150 w bezpośredniej produkcji) i wytwarzają rocznie 132 tys. samochodów. Mimo tak morderczej redukcji — która jeszcze się nie zakończyła — fabrykę udało się utrzymać i razem z podwykonawcami daje ona pracę 11 tys. osób. Było to jednak możliwe dzięki rozbudowie infrastruktury w Trollhättan i dofinansowaniu centrum badawczego przemysłu samochodowego. Kontakty w tej sprawie z szefostwem koncernu GM odbywały się na szczeblu rządowym, co też miało swoje znaczenie. Zawsze istnieją możliwości interwencji, niedawno w Charleval (Normandia) udało się zatrzymać przeniesienie fabryki firmy Metzeler do Tunezji, gdzie koszt robocizny jest 10-krotnie niższy niż we Francji. W każdym wypadku trzeba próbować, a nie czekać na pieszczoty niewidzialnej ręki Rynku.