PAŃSTWO I GOSPODARKA
WSTĘP
W polityce lewicowej kwestie gospodarcze tradycyjnie zajmowały ważne, często pierwszoplanowe miejsce. Pierwsze ruchy lewicowe były odpowiedzią na niesprawiedliwości towarzyszące powstaniu i rozwojowi kapitalizmu — bezrobocie, wyzysk, nędzę, nieludzkie warunki pracy. Organizowały robotników do walki o ich prawa i reprezentowały ich na arenie politycznej.
Bezrobocie (w dzisiejszym rozumieniu tego terminu) powstało dopiero wraz z płatną pracą najemną; niewolnik w świecie antycznym czy polski chłop pańszczyźniany nigdy nie byli bezrobotni, jedynie ich zdolność do pracy mogła nie być w pełni wykorzystywana. Jeszcze w wieku XVI i XVII bezrobotna biedota traktowana była jako problem policyjny, a nie polityczny: władze wydawały zarządzenia o obowiązku pracy, ustawy przeciw żebractwu i tworzyły domy pracy poprawczej. Domy takie zawiodły całkowicie jako zakłady korekcyjne i miejsca szkolenia zawodowego, były zwyczajnymi więzieniami.
Dla twórców ekonomii klasycznej bezrobocie nie było ważnym zagadnieniem, sądzili, że w dłuższej perspektywie rynek zawsze rozwiąże ten problem (notabene traktowany jako ojciec liberalizmu ekonomicznego Adam Smith uważał pełne zatrudnienie za naturalny stan w państwie). Problem ogromnej biedy w pewnej części rozwiązywała jałmużna, uważano dawanie jej za obowiązek moralny, wymuszany nawet presją społeczną. Otrzymujący jałmużnę musieli okazywać wdzięczność pokorą i gorliwymi modłami — na pomoc zasługiwali bowiem tylko pokorni.
Pod naciskiem ruchów pracowniczych kapitalizm zaczął się z biegiem czasu zmieniać. W drugiej połowie XIX wieku wśród elit upowszechniało się powoli przekonanie, że państwo ma jednak jakieś obowiązki wobec swoich bezrobotnych i biednych obywateli. Źródłem tej zmiany nastrojów była zresztą często nie chęć poprawy losu ubogich, ale obawa o trwałość istniejącego, hierarchicznego porządku społecznego, podważanego przez rosnące w siłę ruchy lewicowe. Wśród orędowników polityki społecznej znajdziemy więc np. premiera Wielkiej Brytanii Benjamina Disraelego (1804-1881), który obawiał się, że kapitalizm leseferystyczny (fr. laissez faire — pozwólcie czynić) oraz ogromne różnice społeczne zagrażają realizacji idei imperialnej, czy kanclerza Ottona von Bismarcka (1815-1898), który za pomocą obowiązkowych ubezpieczeń społecznych chciał się rozprawić z socjaldemokracją, a przy okazji zapewnić Rzeszy zdrowych rekrutów. Z początkiem XX wieku zaczęto wprowadzać ubezpieczenia od bezrobocia, finansowane częściowo z budżetu, a częściowo ze składek pracodawców i pracobiorców. W Anglii pierwsze biura pośrednictwa pracy powstały w roku 1909, a dwa lata później wprowadzono powszechne ubezpieczenie zdrowotne dla wszystkich zatrudnionych oraz ubezpieczenie od bezrobocia w wybranych branżach. Później w ślad Wielkiej Brytanii poszła Francja, Belgia, Dania, Szwecja i Norwegia. Państwa zaczęły regulować stosunki gospodarcze i dążyć do zmniejszenia niekorzystnych skutków funkcjonowania rynku.
Ekonomia klasyczna uznawała jednak cykle koniunktury za coś nieuniknionego, na co nikt wpływu mieć nie może, podobnie jak na zmianę pór roku. Nielicznych ekonomistów artykułujących inne zdanie traktowano tak, jak dziś w Polsce traktuje się przeciwników ideologii neoliberalnej — jako nieuków. Jednak po II wojnie światowej zwyciężyło przekonanie, że państwo ma wręcz obowiązek interweniowania w gospodarkę oraz zapewnienia swoim obywatelom pracy i godnego życia. Na tę radykalną zmianę paradygmatu wpłynęły trzy czynniki:
- Wielki kryzys na początku lat 30. Wielu poważnych ekonomistów, biznesmenów i polityków było wówczas przekonanych, że kapitalizm właśnie się skończył. Wszak w latach 1929-1933 amerykański PKB spadł o połowę, upadło pięć tysięcy banków, bezrobocie przekroczyło 20%. New Deal (1933-1938) prezydenta Roosevelta był właśnie przykładem silnego interwencjonizmu, przeznaczono wówczas wielkie sumy z budżetu na roboty publiczne i stworzono popyt poza zwykłym rynkiem.
- Sukces instytucji państwa w czasie II wojny światowej. Miał on znaczenie zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie aparat państwowy wyjątkowo skutecznie przestawił gospodarkę, zapewniając dostawy sprzętu dla wojska i zaopatrzenie cywilów. Wśród brytyjskich ekonomistów zwyciężyło wtedy przekonanie, że skoro państwo tak dobrze zdało egzamin w czasie wojny, to dlaczego w czasie pokoju nie miałoby zapewnić obywatelom pracy i choć trochę sprawiedliwszego podziału dochodów.
- Prace Johna Maynarda Keynesa. Wprawdzie Keynes opublikował swoją przełomową Ogólną teorię procentu, zatrudnienia i pieniądza w roku 1936, ale przeniknęła ona do świadomości elit dopiero po II wojnie światowej. Wykazał w niej, że interwencja państwowa jest na rynku konieczna — nie tylko, by pomóc najuboższym, ale po to, by gospodarka w ogóle mogła się rozwijać. Rozwój gospodarczy zależy bowiem od wzrostu popytu, a zatem od wysokości dochodów obywateli, na których wzrost ma wpływ także państwo (np. dofinansowując zatrudnienie czy prowadząc roboty publiczne). Keynes dostrzegał zalety konkurencji, ale chciał też okiełzać tę „rozwichrzoną, chaotyczną bestię”, jaką według jego słów był rynek.
EPOKA NEOLIBERALNA
Keynesizm zdominował politykę gospodarczą na trzydzieści powojennych lat, przynosząc upowszechnienie dobrobytu, a także zacierając wiele hierarchii i podziałów klasowych. „Przełom antysocjalny” nastąpił w latach 70., gdy kryzys naftowy doprowadził do poważnych trudności gospodarczych w państwach Zachodu. Po raz pierwszy okazało się, że — wbrew teorii Keynesa — inflacja może pociągać za sobą także stagnację gospodarki, a w konsekwencji bezrobocie. Ostry odwrót od polityki welfare state zaczął się na dobre u schyłku lat 70. Przestano mówić o pełnym zatrudnieniu i powrócono do przedkeynesowskiego terminu „bezrobocia naturalnego”, które traktowane było jako konieczne w dobrze funkcjonującej gospodarce.
Przyczyny odejścia od teorii Keynesa są bardzo złożone, najważniejszą jest jednak dokonująca się w ostatnich dziesięcioleciach zmiana charakteru kapitalizmu. Choć zwykli czytelnicy prasy nadal fascynują się miliardami, jakie posiadają Bill Gates czy Ingvar Kamprad, to jednak na rynkach finansowych są oni drobnymi płotkami. Największymi kapitalistami są dziś fundusze emerytalne i inwestycyjne — to onew dużej mierze rządzą gospodarką. Zwłaszcza w ostatnich dwóch dekadach nastąpiła niewiarygodna ekspansja rynków finansowych, których zależność od procesów realnej produkcji i realnego (towarowego) handlu jest nader luźna. Rynki finansowe działają w wirtualnym świecie gry, same jednak mają na świat ogromny, realny wpływ. Wybitny ekonomista amerykański, Paul Krugman, pisał o głębokiej sprzeczności między kapitalizmem przemysłowym i inwestorskim (finansowym). Kapitałowi finansowemu (ten, który nie produkuje, ale obraca samym pieniądzem — wypożyczając go na procent) nie zależy na wzroście produkcji danej firmy, tylko na wzroście wartości akcji (banki same są inwestorami giełdowymi): wiadomo, że gdy z rozsianych po świecie fabryk koncernu Ericsson wyrzuci się kilka tysięcy ludzi, to wartość akcji Ericssona natychmiast wzrośnie. Bo informacja o zwolnieniach wyprzedza zysk osiągnięty dzięki oszczędzeniu na pensjach pracowników i powoduje większy popyt na akcje firmy. Kapitałowi finansowemu zależy na niskiej podaży pieniądza, a więc na wysokich stopach procentowych. Natomiast kapitałowi przemysłowemu, który wypożycza kapitał na procent, żeby go inwestować w produkcję, zależy na względnie niskich stopach procentowych. W tym starciu dwóch interesów kapitał finansowy wygrał i obecnie ma pozycję zdecydowanie dominującą.
Oczywiście to starcie interesów trwało dość długo, a sojusznikiem kapitału finansowego stawała się coraz liczniejsza grupa managerów. Już w roku 1941 James Burnham napisał Rewolucję menadżerów. W nowoczesnych, dużych firmach nastąpiło całkowite oddzielenie własności od zarządzania, co spowodowało duży popyt na managerów. Równocześnie nastąpił niezwykły rozrost sektora finansowego, który zatrudnia prawie wyłącznie managerów. Grupa ta, o specyficznym typie wykształcenia i raczej wąskich horyzontach, mieszkając na strzeżonych osiedlach, ma znikomy kontakt z resztą społeczeństwa, często zmienia pracę, nie odczuwa solidarności ani z firmą, ani ze społeczeństwem.
Mając pokaźne dochody, managerowie należą do grup wysoko opodatkowanych, a pozbawieni wszelkiego solidaryzmu, ostro krytykują wydatki na cele socjalne. Nie rozumieją, że własny awans zawdzięczają najczęściej zdobyczom tak znienawidzonego przez nich „państwa dobrobytu”. O sile managerów może świadczyć fakt, że ich dochody rosną szybciej niż zyski korporacji, w których pracują. Na przykład w latach 1990-95 dochody amerykańskich managerów wzrosły o 92%, a zyski ich korporacji o 72% (wynagrodzenia pracowników korporacji wzrosły w tym okresie tylko o 16%).
Ta nowa elita potrzebowała ideologii, która moralnie i „naukowo” sankcjonowałaby jej władzę. Znalazła ją w neoliberalizmie, a zwłaszcza w monetaryzmie. Przyjęła mistyczną niemal wiarę, że o rozwoju decyduje tylko wolna inicjatywa. Zgodnie z tą wiarą, nawet jeśli jakaś interwencja państwa, np. na rynku pracy, wyraźnie poprawiłaby obecną sytuację, to na dłuższą metę i tak byłaby szkodliwa, bo każda interwencja blokuje wolną inicjatywę. Stąd biorą się teorie, że im mniej państwa, tym lepiej albo że najlepszą polityką gospodarczą jest brak tej polityki (tzw. kwietyzm ekonomiczny). W praktyce neoliberalizm stał się ideologią głoszącą, że Rynek jest jedynym optymalnym regulatorem, a więc wszystko — kultura, środowisko przyrodnicze, praca, czas wolny, życie rodzinne i możliwość posiadania dzieci, jakieś staromodne „prawa człowieka” itd. — powinno być poddane Jego kontroli. Neoliberalna „święta trójca” (deregulacja, prywatyzacja i liberalizacja) generuje kolejną „trójkę” na poziomie firm: downsizing, outsourcing, reengineering. Ich efektem są zawsze zwolnienia pracowników. Downsizing odnosi się do ograniczania działalności firmy i redukcji zatrudnienia poprzez zmianę metod pracy, struktury organizacyjnej, sposobu komunikowania, często przy wykorzystaniu nowych technologii. Outsourcing polega na wykorzystywaniu zasobów zewnętrznych — zlecaniu wyspecjalizowanym podmiotom zewnętrznym zadań niezbędnych dla funkcjonowania własnego przedsiębiorstwa, które zostaną tam zrealizowane efektywniej, niż byłoby to możliwe we własnym zakresie. Reengineering (reinżynieria) to forma restrukturyzacji zatrudnienia, dzięki której obniżki kosztów uzyskuje się głównie poprzez radykalne zmniejszenie zatrudnienia przy zmianie struktur firmy z funkcjonalnych i hierarchicznych w płaskie i zbudowane wokół procesów.
POLSKA TRANSFORMACJA
Kiedy w 1980 i w 1981 roku zbuntowani przeciwko partyjnej biurokracji robotnicy tworzyli w Polsce Solidarność, nic nie zapowiadało, że przyczyni się ona do restytucji kapitalizmu w jego drapieżnej, neoliberalnej formie. Przyjęty w 1981 roku program związku mieścił się w wolnościowej tradycji demokratycznego socjalizmu. Postulował stworzenie „nowego ładu społeczno-gospodarczego, który skojarzy plan, samorząd pracowniczy i rynek”. Opierająca się na załogach wielkich zakładów Solidarność domagała się uspołecznienia gospodarki, demokratyzacji zarządzania, rozbudowy polityki społecznej, przeciwdziałania narastającym już w PRL-u nierównościom. Kres temu ruchowi położył stan wojenny. Solidarność z drugiej połowy lat 80., dużo mniej liczna i zdecydowanie słabiej zakorzeniona w zakładach pracy, była bladym odbiciem samej siebie z 1981 roku. Kiedy w 1989 roku elity przekazały odpowiedzialność za transformację gospodarczą w ręce dogmatycznego liberała ekonomicznego, Leszka Balcerowicza, potężny niegdyś związek został sprowadzony do roli parasola ochronnego nad reformami uderzającymi w interesy jego bazy społecznej — pracowników.
Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności początki końca władzy PZPR przypadły na okres mody ekonomicznej, którą nazwano reaganomics, apoteozy ekonomii podaży i przekonania o dobroczynności wzrostu nierówności dochodowych. W dodatku, gdy znikło zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego, amerykańskie imperium miało już inne cele: zamiast systemu politycznego (demokracja, wolność słowa, prawa człowieka itd.) zaczęło propagować model gospodarczy zapewniający amerykańskim inwestorom jak najwyższe zyski (skądinąd był to model, którego Amerykanie nigdy nie stosowali u siebie). Reagana całkiem słusznie nazwano „keynesistą bogaczy” (obniżył im podatki), gdyż amerykańską gospodarkę wyciągał z recesji głównie za pomocą zwiększania deficytu.
Polepszenie koniunktury bardzo łatwo osiągnąć, obniżając stopy procentowe i zwiększając deficyt budżetowy, ale też gospodarkę amerykańską słusznie porównuje się do kulturysty na sterydach. Gdy rząd amerykański prowadził u siebie politykę „taniego pieniądza” (niskie stopy, łatwy kredyt), zależny od niego Międzynarodowy Fundusz Walutowy zalecał innym krajom ograniczenie podaży pieniądza. Ronald Reagan najpierw mówił, że państwo jest problemem, a nie instrumentem rozwiązywania problemów, potem zaś popierał programy państwowych subwencji.
Do Polski, poddawanej transformacji według zaleceń MFW i Banku Światowego, docierała tylko oficjalna część amerykańskiego przesłania. Ekipa Balcerowicza wprowadzała je w życie z pełną konsekwencją, nie oglądając się na koszty przyjętego modelu gospodarczego, w przekonaniu, że rynek sam doprowadzi się do korzystnej dla społeczeństwa równowagi. Terapii szokowej towarzyszył spadek PKB i zmniejszenie produkcji we wszystkich działach gospodarki. Bezrobocie dotknęło dwa miliony Polek i Polaków. Ci, którzy zachowali pracę, doświadczyli istotnego spadku płac realnych. Liczba osób żyjących poniżej minimum socjalnego zaczęła dynamicznie wzrastać (z 15% w 1989 do obecnych 57%). Symbolem nowej Polski stał się z jednej strony uliczny handel obnośny, w którym apologeci kapitalizmu dostrzegali rodzącą się klasę średnią, a z drugiej — upadek wielkich zakładów pracy, nędza byłych pracowników likwidowanych PGR-ów i narastający wyzysk pracowników, zastraszanych groźbą bezrobocia. W efekcie przemian stworzona została pełna patologii struktura społeczna. Gwałtownej ekspansji rynku towarzyszyło niszczenie instytucji samoorganizacji, spółdzielczości, rzemiosła, samorządu pracowniczego. W dużej mierze rozbito podstawy społecznej kooperacji.
Upadek potężnego niegdyś ruchu związkowego i postępująca atomizacja społeczna połączone z utrzymującym się przez cały okres transformacji wysokim bezrobociem odegrały zasadniczą rolę w procesie formowania polskiego kapitalizmu. Zastraszeni widmem bezrobocia i pozbawieni ochrony związkowej pracownicy nie byli w stanie skutecznie walczyć o swój udział w owocach rozwoju gospodarki. Spośród państw Unii Europejskiej Polska jest krajem, gdzie ludzie pracują najdłużej, a zarabiają niemal najmniej. Choć polskie przedsiębiorstwa są przeciętnie tylko o połowę mniej wydajne od zachodnioeuropejskich, to różnice w płacach są kilkukrotne, a sumaryczny czas pracy Polaków istotnie dłuższy. Wyzysk pracowników, niskie płace, łamanie kodeksu pracy, praca w nieopłacanych nadgodzinach — to cechy charakterystyczne polskiego kapitalizmu.
CZEGO CHCE LEWICA?
W dzisiejszym świecie istnieją rozmaite ruchy i partie lewicowe. Działają ruchy socjalistyczne, dążące do zastąpienia kapitalizmu innym, sprawiedliwszym porządkiem społecznym; ruch alterglobalistyczny; zieloni, kładący szczególny nacisk na bezpieczeństwo ekologiczne i prawa konsumentów; partie socjaldemokratyczne wierne idei państwa dobrobytu; nurty socjalliberalne, usiłujące w sposób mniej lub bardziej udany połączyć elastyczność z bezpieczeństwem socjalnym. To zróżnicowanie lewicy w kwestiach gospodarczych wynika nie tylko z tradycyjnych różnic między jej rozmaitymi nurtami, lecz także świadczy o zdolności do eksperymentu i szukania rozwiązań nowych problemów zmieniającego się świata. Dlatego nie można udzielić łatwej odpowiedzi na pytanie: „Jaką politykę gospodarczą proponuje lewica?”.
Kilka idei pozostaje jednak wspólnych dla wszystkich nurtów lewicowych.
Lewica chce podporządkowania gospodarki potrzebom ludzi. Przede wszystkim stara się zapobiegać negatywnym efektom procesów rynkowych. Funkcjonowanie podmiotów rynkowych powoduje koszty zewnętrzne — straty ponoszone przez społeczeństwo, np. zniszczenie środowiska czy skokowy wzrost bezrobocia w wyniku decyzji o przeniesieniu produkcji do innego kraju. Zyski z takich działań trafiają do prywatnej kieszeni właściciela, zaś koszty radzenia sobie z ubocznymi efektami działalności firm są uspołeczniane — wszyscy płacimy za nie z naszych podatków. Koszty zewnętrzne kapitalizmu nie dotyczą tylko poszczególnych społeczności lokalnych czy państw, ale sumują się w problem globalny. Nieograniczone dążenie do zysku odpowiada m.in. za zmiany klimatyczne i wyczerpywanie się ważnych surowców. Może też powodować wykluczenie społeczne i wzrost nierówności między ludźmi. W epoce globalizacji bardzo często mechanizmy rynkowe naruszają ramy państwa narodowego, wymykając się spod demokratycznej kontroli, a tym samym zmniejszając władzę ludzi nad warunkami własnego życia. Te negatywne efekty są dodatkowo wzmacniane przez neoliberalną politykę gospodarczą.
Lewica wie, że wolność człowieka zależy od przysługujących mu praw społecznych: nie może być wolny ten, kto nie jest wolny od głodu, bezdomności, ubóstwa. Zazwyczaj więc program lewicowy wiąże się z jakąś wersją państwa dobrobytu. W różnych krajach stosuje się różne modele i rozwiązania, nie można więc wskazać jednego wariantu, który byłby najlepszy we wszystkich okolicznościach. Różne kraje stosują różne rozwiązania związane z płacą minimalną czy minimalnym dochodem gwarantowanym. Tym, co wspólne dla lewicowych rozwiązań, jest szczególny nacisk na dobra i usługi publiczne.
Dobra publiczne to takie dobra, z których korzystają wszyscy mieszkańcy kraju, np. czyste środowisko, infrastruktura, bezpieczeństwo drogowe. Usługi publiczne to m.in. opieka zdrowotna i edukacja. Kwestia tego, co jest dobrem publicznym, jest często przedmiotem sporów, różnie rozstrzyganych w różnych krajach. Lewica dąży do szerokiego definiowania usług publicznych, gdyż jest to warunek zapewnienia ludziom realnej wolności. Jednocześnie dba o to, by prowadzić politykę usług publicznych, a nie transferów publicznych. Czyli np. woli budować przedszkola i/lub ułatwiać godzenie pracy zawodowej z opieką nad dzieckiem niż wypłacać „becikowe”. Właśnie dlatego przywiązanie lewicy do wyższych podatków to nie jej „widzimisię”. To z podatków są finansowane dobra i usługi publiczne.
Lewica jest podejrzliwa wobec wszelkich form władzy człowieka nad człowiekiem. Za najniebezpieczniejsze uważa te, które są ukryte i niepoddane demokratycznej kontroli. Taką władzą jest władza ekonomiczna — władza właściciela nad pracownikami, władza rynków nad ludźmi, która w imię zysków skazuje tysiące ludzi na wyzysk, bezrobocie, wykluczenie społeczne.
Lewica chce, by owoce wzrostu gospodarczego trafiały w większym stopniu do zwykłych ludzi, a nie tylko do właścicieli przedsiębiorstw. Wśród narzędzi służących temu celowi są: płaca minimalna, minimalny dochód gwarantowany i inne formy redystrybucji czy zbiorowe negocjacje płacowe. Dla wielu ludzi lewicy zasadniczym zadaniem jest zwiększenie wymiaru czasu wolnego. To z nim identyfikują Marksowskie „królestwo wolności”. Ruchy walczące o skrócenie czasu pracy stawiają pytanie: W imię czego, w realiach wzrastającej wydajności pracy, ludzie koniecznie muszą pracować 40 czy 50 godzin tygodniowo — dlaczego nie 30?
W epoce globalizacji jednostki coraz częściej stykają się bezpośrednio z ryzykiem wytwarzanym przez światowy rynek. Neoliberalizm prowadzi do wycofywania się państwa z odpowiedzialności za amortyzowanie tego ryzyka i chronienie życia jednostek przed destrukcyjnymi skutkami globalizacji. Prowadzi to do napięć, których efektem są m.in. sukcesy populistów i skrajnej prawicy. W dzisiejszych czasach aktywna, odpowiedzialna polityka ekonomiczna państwa jest potrzebna nie tylko dla poprawy socjalnego położenia obywateli, jest też warunkiem koniecznym zachowania najbardziej elementarnych liberalnych wolności.
Od początku lat 80. mamy do czynienia z ofensywą neoliberalizmu, przed którą Europie coraz trudniej się obronić — państwa narodowe nie mają same wystarczających sił, aby zachować zdobycze welfare state. Dlatego konieczne jest budowanie europejskiej polityki socjalnej. Budowie europejskiej solidarności ekonomicznej i wprowadzaniu europejskich regulacji praw socjalnych nie sprzyjają takie inicjatywy, jak np. dyrektywa Bolkesteina. Rozszerza ona sferę wolności gospodarczej na usługi. Problem w tym, że prowadzi także do obniżania standardów ochrony socjalnej pracowników do poziomu państw najbardziej liberalnych — przedsiębiorstwa najsłabiej chroniące swych pracowników będą bowiem najbardziej konkurencyjne.
Mimo to lewica uważa, że tylko polityczne organizacje takie jak Unia Europejska są w stanie odpowiedzieć na naciski globalnych rynków na państwa o tendencjach opiekuńczych. Problem jednak w tym, że dziś w Europie zbyt wielką wagę przykłada się do liberalizacji i ujednolicania rynku, zbyt małą zaś do przeniesienia socjalnego parasola z poziomu narodowego na europejski.
Dopóki jednak Europejski Bank Centralny będzie stał tylko na straży inflacji, przezwyciężenie bezrobocia w całej Unii będzie trudne. W protokole do traktatu w Maastricht (1992) zostały sformułowane „kryteria konwergencji” (zob. w dziale Dane i fakty). Określenia tych kryteriów domagały się przede wszystkim Niemcy, których sytuacja gospodarcza była wówczas tak znakomita, że kanclerz Kohl rzeczywiście mógł marzyć, iż wkrótce przekształci dawną NRD w „kwitnące krajobrazy”. Kryteria konwergencji zostały później (1997) potwierdzone w Pakcie stabilizacji i rozwoju z Amsterdamu, który nawet Romano Prodi nazwał „głupim”. Problemem nie jest jednak to, że — jak zwykle w ekonomii — są na ten temat różne zdania, tylko to, że najsilniejsze państwa Unii (na czele z Niemcami, Francją i Włochami) notorycznie przekraczają granice deficytu budżetowego i długu publicznego sformułowane w Pakcie, natomiast nowi członkowie Unii nie mają wyboru i właśnie tak ostre kryteria spełnić muszą.
Choć różne nurty lewicy spierają się między sobą, jak powinien wyglądać docelowy model gospodarczy, łączy je z pewnością jedno: przekonanie o tym, jak nie powinien wyglądać. Gigantyczne nierówności nie są konieczne dla wydajnego funkcjonowania gospodarki. Zostały stworzone w wyniku arbitralnego wyboru modelu przemian przez środowiska liberalne. Neoliberałowie podkreślają, że najważniejszy jest wzrost. Dziś jest to w Polsce wzrost, którego owoce są niedostępne dla ogromnej większości społeczeństwa. Konsumuje je wąska grupa beneficjentów transformacji. Zmiana tego stanu jest głównym zadaniem polskiej lewicy.