Krytyki Politycznej Przewodnik Lewicy — Idee, Daty i Fakty, Pytania i Odpowiedzi

Krytyka Polityczna Krytyka Polityczna

BARDZO PROSIMY O DRUKOWANIE DWUSTRONNE! :)

EUROPA I UNIA EUROPEJSKA

PYTANIA I ODPOWIEDZI

Unia niszczy tożsamości narodowe!

Unia Europejska za swą maksymę uznaje: „wielość w jedności” — aktywnie wspiera kultywowanie wszelkich zjawisk kulturowych o zasięgu lokalnym czy regionalnym, często tłamszonych bądź spychanych na margines przez silne państwa narodowe. Pomaga także zachowaniu odrębności narodowych — większość dokumentów unijnych jest tłumaczona na wszystkie języki państw członkowskich. Narody mogą przetrwać, jeśli ludzie będą się z nimi identyfikować, a nie dlatego, że będą tworami sztucznie podtrzymywanymi przez instytucje państwowe. Budowanie europejskiej wspólnoty politycznej nie musi takiej identyfikacji przeszkadzać. 50 lat integracji zbliżyło zresztą narody do siebie, nie zacierając ich odrębnej specyfiki — Francuzi dalej mają swą kuchnię, Irlandczycy piwo, a Anglicy krykieta.

UE jest zbyt duża i zróżnicowana, aby mogła stać się wspólnotą!

Europejczyków bardzo wiele łączy, przyznają to nawet niechętni integracji tradycjonaliści i nacjonaliści. Wspólnota, którą mają razem budować, nie ma być zcentralizowanym molochem, który z Brukseli zarządzać miałby każdym szczegółem życia ludzi. Gwarantuje to zasada subsydiarności, która nakazuje rozwiązywać poszczególne problemy zarządzania na najniższym możliwym szczeblu: np. władze regionalne ingerują tylko wtedy, gdy wspólnota lokalna sama nie podoła jakiejś kwestii. W Europie sfederalizowanej może powstać wielostopniowy podział terytorialny dla skutecznego rządzenia i rozwiązywania problemów na danym obszarze — dlaczego najważniejszą jednostką podziału muszą być państwa narodowe, gdyby okazały się niefunkcjonalne?

Nie przypadkiem w Europie odżywają nacjonalizmy i separatyzm, również narodów bez państw... Ludziom to jest potrzebne.

Nikt nie kwestionuje tego, że wielu ludzi ma potrzebę zakorzenienia w mniejszej wspólnocie niż nieokreślona „Europa” czy „ludzkość”. Rzecz w tym, że to państwa narodowe są głównym wrogiem emancypujących się wspólnot lokalnych i regionalnych — przykładem Baskonia czy Korsyka — wielka wspólnota europejska w mniejszym stopniu ograniczać będzie ich podmiotowość, jaką szeroko można zakreślić w ramach państwa federalnego. Co do tradycyjnych nacjonalizmów, to są one przede wszystkim skutkiem lęku i niepewności, w dużej mierze o podłożu materialnym. Ludzie są mniej przywiązani do abstrakcyjnych symboli niż do zalet państwa opiekuńczego. Dlatego integracja europejska nie ma oznaczać prostego otwierania rynków, ale budowę „europejskiego welfare state”, które zapewni obywatelom elementarne poczucie bezpieczeństwa i zwiąże ich w ponadnarodową wspólnotę.

Eurobiurokracja jest droga, niewydolna i skorumpowana.

Poziom korupcji w krajach UE, jak i w administracji samej UE jest dużo niższy niż w Polsce (z wyjątkiem może Włoch). Biurokracja europejska jest, owszem, kosztowna, ale dzięki temu fachowcy nie odchodzą ze stanowisk urzędniczych do biznesu i postępują praworządnie (bo utrata stanowiska za naruszenie prawa jest zbyt wielką stratą). Część procedur oczywiście wymaga uproszczenia i uczynienia bardziej przejrzystymi, ale nie oznacza to konieczności likwidacji administracji. Jest ona nie do uniknięcia, jeśli chcemy zbudować skuteczne państwo opiekuńcze. Wreszcie — roczne wydatki na administrację wynoszą poniżej 5% budżetu UE, to suma porównywalna z tym, co USA wydają na wojnę w Iraku... przez 3 tygodnie.

Dyrektywa Bolkesteina jest dla nas dobra, ułatwia nam poszukiwanie pracy w Europie.

To wspaniale, tylko że polskie przedsiębiorstwa świadczące usługi będą konkurencyjne dzięki zaniżonym — zgodnym z polskim prawem — standardom opłacania, zabezpieczania socjalnego i ochrony warunków pracy. „Dyrektywa prowadzi do zrównania w skali Unii istniejących systemów ochrony praw pracowników i konsumentów do najniższego możliwego poziomu, umożliwia przedsiębiorstwom powszechne obchodzenie istniejących przepisów dotyczących ochrony środowiska, praw pracowniczych i konsumenckich oraz daje podstawy do masowej prywatyzacji usług publicznych”. Jest zatem — w tej formie — sprzeczna z lewicowym postulatem budowy ogólnoeuropejskiego systemu zabezpieczeń socjalnych.

Nie możemy się zgodzić na mniejsze dopłaty rolne!

W postulowanej przez nas reformie Wspólnej Polityki Rolnej nie chodzi o prostą liberalizację rynku, która — to oczywiste — zawsze sprzyja bogatszym, a więc nie o zwyczajną likwidację dopłat. Chodzi o to, żeby zmodyfikowane dopłaty faworyzowały rolnictwo ekologiczne o mniejszej produkcji (Europa i tak ma poważne nadwyżki żywności) towarowej, a to dla polskich rolników byłoby korzystne. Modelem docelowym powinny być rodzinne gospodarstwa średniej wielkości, a obecny system faworyzuje gospodarstwa wielkotowarowe bądź wręcz wielkich posiadaczy ziemskich, którzy czerpią ogromne renty z tytułu posiadanych areałów.

Unia wtrąca się w nasze sprawy wewnętrzne jak na przykład Dolina Rospudy, sprawa Alicji Tysiąc itp.

Po pierwsze: sprawa Alicji Tysiąc rozpatrywana była przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który jest organem Rady Europy, a nie Unii Europejskiej, a którego zwierzchność Polska uznała, podpisując Europejską Konwencję Praw Człowieka — dokument zaakceptowany przez wszystkie cywilizowane kraje Europy. Po drugie: jeśli państwo nie potrafi zagwarantować jednostce ochrony podstawowych wolności, to jego suwerenność nie może być tutaj argumentem branym pod uwagę — ochrona praw człowieka (bądź elementarnych norm ochrony środowiska!) jest wartością wyższą od „samodzielnego decydowania o swoich sprawach”. Europa, owszem, nieraz „miesza się” do spraw poszczególnych krajów, ale nie do „spraw wewnętrznych”, bo godność i wolność człowieka czy poszanowanie środowiska naturalnego zawsze stanowią sprawę wspólną. Niejeden dyktator powoływał się w historii na zasadę „nieingerencji w wewnętrzne sprawy kraju”, ale nigdy w imię rzeczywistej suwerenności narodu czy wartości demokratycznych, zwłaszcza gdy tym, kto by chciał interweniować, była ponadnarodowa wspólnota, a nie obce mocarstwo.

Silniej sfederalizowana Europa będzie zdominowana przez Niemcy i Francję.

Zdominowana przez najsilniejszych może być Europa, w której każde państwo narodowe rozgrywa swój partykularny interes. Wtedy słabszego nie ochroni żadne prawo weta — mocarstwa zawsze znajdą mnóstwo instrumentów nieformalnego nacisku dla realizacji swych celów. Jedyną drogą uniknięcia „koncertu mocarstw” jest zniesienie pojęcia „interesu narodowego” jako całości niezależnej bądź przeciwstawionej pozostałym. Stopniowe zmniejszanie narodowych antagonizmów postępowało od 50 lat dzięki pogłębianiu integracji — od zacieśniania współzależności aż do zlania w jeden podmiot, jak ma to miejsce w przypadku wspólnego rynku. Dziś przedsiębiorca niemiecki nie jest wrogiem przedsiębiorcy polskiego (jak za czasów tzw. wojny celnej) — konkurują ze sobą jako przedsiębiorcy po prostu, bez narodowych przymiotników. Podobnie należy dążyć do poszerzenia sfery wspólnoty interesu na stosunki zewnętrzne, tak aby swoje interesy w danym obszarze miała Unia, a nie Francja, Niemcy czy Wielka Brytania. W konfrontacji z nimi Polska jako samodzielny podmiot stałaby na dużo gorszej pozycji.

Musimy walczyć o nasze interesy i miejsce w Europie.

Walczyć musimy o to, żeby ludziom na tym terytorium (Polska) żyło się lepiej — to oczywiste. Jako krajowi uboższemu, musi nam zależeć na Europie solidarnej, a nie zantagonizowanej. W Europie starcia partykularnych interesów nie mamy czego szukać. A miejsce w Europie oznaczać ma podmiotowość polityczną polskich obywateli — tzn. wpływ na kierunek, w jakim podąży Unia, co wcale nie oznacza, że polski rząd ma mieć więcej głosów do dyspozycji. Być może większe znaczenie uzyskalibyśmy jako społeczeństwo, dzięki 28 milionom głosów, jakie polscy obywatele mogliby oddać na kandydatów do znacznie wzmocnionego Parlamentu Europejskiego, niż dzięki kolejnej karkołomnej konstrukcji liczenia głosów, jaka pozwoli polskiemu rządowi łatwiej zablokować działania wspólnoty, z góry postrzegane jako podejrzane. Walka o interesy i miejsce to walka o pożądany kierunek rozwoju Unii, który uczyni z Europejczyków solidarną ekonomicznie wspólnotę, a nie walka z Niemcami o kolejny pomnik czy muzeum. Konfliktu interesów uniknąć się w świecie nie da — tylko dlaczego niby linia podziału ma przebiegać wzdłuż granic państwowych?